Przygotowując nieco żarełka na zbliżające się święta - ruszyliśmy do pobliskiego hipermarketu, gdzie listopadowe znicze i bożonarodzeniowe bombki zostały zastąpione na końcówkach regałów wielkanocnym fajansem, zajączkami, bzdetnymi figurkami z chińskiej porcelany, czy też baziami nielegalnie zerwanymi w Borach Tucholskich. My jednak ruszyłyśmy prosto na regały szukając kręconego maku i śmietany do zrobienia staropolskich ciast. Jak tradycja głosi - kto w poranek wielkanocny dobrego ciasta zapragnie - temu przez rok cały śnić się będą jędrne dupy i czerwone latarnie. Jest też inna wersja - starowarmińska modyfikacja tego powiedzenia, która brzmi: kto w poranek wielkanocny dużo masła ubije - temu przez rok cały pyta stać będzie nawet kiedy wypije. Zakupiwszy nieco golonki, kraty tyskiego, dwóch baleronów, kiełbasy, składników do ciasta i farbek do malowania jaj ruszyłyśmy z powrotem do boju z przygotowaniem żarcia na nadchodzące święta. Jednak jak tylko przyszłyśmy do kuchni, na podłodze zauważyłyśmy wielką plamę wody cieknącą z lodówki. Okazało się, że nasza lodówka kompletnie odmówiła posłuszeństwa. Zadzwoniliśmy zatem po jakiegoś speca - fachowca od lodówek. Zjawił się zaraz po pół godzinie niewinnie wyglądający potencjalny jebaka stojąc koślawo w drzwiach. Jednak jego południowa karnacja wzbudziła we mnie nieco zainteresowania. A że było jeszcze dosyć zimno, toteż pomyślałam że ten śniadoskóry rozrabiaka mógłby mnie nieco spenetrować. Spec zabrał się za dogłębny przegląd lodówki obmacując ją z każdej strony. Niestety stwierdził na tyle poważne uszkodzenie, że lodówka musiała zostać zabrana do jego zakładu. Koszt naprawy zepsutej lodówki wynosił prawie tyle co koszt kupna lodówki nowej, ale że chłopak się pofatygował do nas, to postanowiłam mu to jakoś wynagrodzić. Zaprzęgłam go do kuchni, gdzie razem zaczęliśmy malować wielkanocne jajka. A że nam miło się o jajkach rozmawiało, dlatego postanowiłam poprosić go o krótką prezentację jego jaj, które mogły w tym momencie mnie nieco zaskoczyć. Monter był bardzo konserwatywnie nastawionym do życia człowiekiem i dlatego wszelkie uroczystości związane z celebracją świąt zostawały przygotowywane przezeń już miesiąc wcześniej. Stawianie choinki, wieszanie bombek, malowanie jajek czy mlaskanie bożonarodzeniowego pytonga dokonywał już z trzydziestodniowym wyprzedzeniem. Dlatego znając jego zwyczaje kulturowe naciągnęłam go na krótką prezentację swoich dokonań ludowych. Monter bez wahania pokazał mi swoje jajka, które w ludowy biało-czerwony sposób zostały upiększone i przygotowane na święta Wielkiej Nocy. Ukazując nam jajka Monter postawił też na baczność swojego pytonga, więc zabrałam się do roboty. Podczas uciech w łózku zadowalaliśmy się także różnymi radosnymi zabawami wielkanocnymi. Jedną z takich zabaw był tzw. Żuraw - obrzędowa zabawa ze wschodniej części Lubelszczyzny polegająca na tym, że po południu w lany poniedziałek chłopcy zbierali się przed karczmą, chwytali się za biodra sąsiada i wydając okrzyki jak żuraw biegali za prowadzącym. Gdy ten raptownie skręcił - wszyscy upadali. Inną zabawą żywnie kultywowaną przez nas była zabawa polegająca na tym, że przeciwnicy siadają naprzeciw siebie i toczą pisanki – wygrywa ten czyja pisanka nie zostanie zbita. W nagrodę zabiera pisankę przeciwnika. Niestety zabawa polegająca na uderzaniu jajkiem o jajko partnera, a wygrywa ten zawodnik, którego jajko nie będzie zbite nie odbyła się z przyczyn formalnych - jako kobieta nie dysponuję jajkami. Tak oto celebrowaliśmy oboje przygotowania do świąt, na koniec wieńcząc je spermowym śmigusem - dyngusem. Ale Luja!