Zaraz po obaleniu winiacha w domowym zaciszu położyłem się spać, gdyż to winko nie zaspokoiło potrzeb mojego organizmowego od ośmiu dni non stop targanego alkoholem. Organizm nie miał już z czego produkować nowych zasobów spermy, więc postanowiłem wsunąć dwanaście surowych jajek na obiad. Jajka od dziada pradziada dobrze robiły męskim chędożnikom w nadrabianiu utraconej kondycji. Właśnie kończyłem szamanko, kiedy to do mojego mieszkania wbił się Psikuta - znany w nadmorskim światku gołokutasy ruchacz, który właśnie wracał ze sklepu nasienniczego z workiem głogu, żyta i ogórkiem. Psikuta zazwyczaj pracuje jako złotówa, jednak w każdej wolnej chwili udaje się urokom nauki jazdy samochodem. Lubi przygotowywać osiemnastoletnie wymalowane licealne kurwiszcza do egzaminów, a co lepsze okazy miał czelność zapraszać na małe lizanko do pobliskiego parku czynu partyjnego im. Ludwika Waryńskiego. Nie odpuszczał tym fajniejszym, ciekawszym okazom, których majtki gromadził po każdym takim spotkaniu w swej szafie. Dlatego też jak się weszło do mieszkania Psikuty, zawsze w nozdrza uderzał zapach śledzia, wywołując łzawienie oczu, a czasem nawet epilepsję. Psikuta wpadł do mej zamelinowanej kanciapy aby się pochwalić, że właśnie zapisała się do niego na kurs 2 v-ce miss ziemi pomorskiej, która pragnęłaby się jak najszybciej nauczyć jeździć. Prawo jazy miało by jej służyć jako dokument uprawniający do poruszania się pojazdem marki polonez pick up rocznik 1987, będący własnością jej rodziców a służący do przewożenia buraków, marchwi i cebuli na gdańskie targowisko miejskie. Jak na urodziwą wieśniarkę przystało, Patrycja mogła poszczycić się także wspaniałymi wargami, jędrnym biustem i wykształtowanym tyłeczkiem, który klepali jej szkolni koledzy. Tą opowieścią ze śliną na ustach Psikuta zakończył stwierdzeniem... trzeba będzie ją zerżnąć. Tym sposobem za dwie i pół godziny siedzieliśmy właśnie w samochodzie służbowym Psikuty, gdzie postanowiliśmy tak zakręcić nowopoznaną dupeczkę, aby ją klepnąć tam gdzie trzeba. Tego dnia słońce paliło tak mocno, że niemal wypalało nam przełyki. Toteż w międzyczasie postanowiłem wyskoczyć do pobliskiego tanzenbaru po jakiegoś browara. Kilkudniowa libacja mocno wdała mi się we znaki, gdyż zaraz po wypiciu dwóch łyków Dragona sprzedawanego zazwyczaj w sklepach Lider Prajs, puściłem panoramicznego hafta, nie oszczędzając przy tym siedzących przy barze turystów z Liechtensteinu. Przepraszając w dwunastu językach, ruszyłem z powrotem do samochodu, gdzie Psikuta już nakręcał laskę na ruchanko. Na twarzy młodej Patrycji dało się zauważyć czerwoniutki jak winko Arizona rumieniec, a Psikuta właśnie rozpoczynał pokazówkę dotyczącą sposobu przekładania biegów. Niechcący musnął ją parę razy po kolanku, co spowodowało lekki zamęt w jej wyobrażeniu sposobu zdania egzaminu. Nie sądziła, że pomimo tylu afer korupcyjnych instruktorzy i egzaminatorzy idą jeszcze na układy. Przymykając oko na coraz głębiej między uda przedostającą się rękę Psikuty, przełożyła szybko bieg z jałowego na pierwszy i... stanęliśmy w miejscu jak wryci. Psikuta nie zapinając pasów naraził się na utratę trzeciego zęba górnej szczęki szlifując zębami dolne okolice pulpitu kierowniczego. Wszyscy przechodnie spojrzeli się na nas z politowaniem, a kursantka siedziała cicho, nie okazując zbędnego zażenowania własnymi umiejętnościami. W geście pojednawczym zgodziła się, a wręcz nawet nalegała, aby Psikuta poczuł się przez chwilę komfortowo. Dlatego stojąc w centrum miasta pan instruktor rozłożył poziomo przednie siedzenia, a usta kursantki postawiły freda flinstona na baczność. Lodowe struganie wichajstra trwało już parę minut, kiedy to Psikuta sprężając się i marszcząc strzelił prosto w przełyk Patrycji. Nasze spotkanie trwało jeszcze kilkadziesiąt minut, dzięki czemu finalnie na cały tydzień zostały zaspokojone potrzeby Psikuty..