Siedząc cały dzień w domu, oczekując na listonosza, który dostarczy nam rentę - można się zarąbać. Łagodząc nieco rozgrzane emocjami nastroje po obejrzeniu ostatniego epizodu z serwisu podrywacze.pl, postanowiłem dokonać cudu egzystencjalnego - ruszyłem dupę z fotela i pozmywałem miesięczny syf w zlewie. Tak mi się dobrze zmywało, że postanowiłem - drapiąc się standardowo po worku mosznowym - coś nie coś przypichcić. Tonując nieco swoje oczekiwania po przejrzeniu książki kucharskiej, zauważyłem małym druczkiem opisany przepis na dobrego hotdoga. Wciąż drapiąc się po jajach i z niedowierzaniem czytając prostacki sposób przygotowania potrawy zacząłem od rozpalenia dawno nie używanego piekarnika, który nie był używany praktycznie od momentu opuszczenia nogami do przodu moich dziadków, po których odziedziczyłem ów mieszkanie. Wspominając dobre czasy, kiedy to babcia przygotowując codzienną strawę obiadową okazywała wiele czułości, namiętności i dokładności przy wygniataniu ciasta (miała w tym sporą wprawę, licząc jej dwanaścioro dzieciaków, można śmiało powiedzieć że pyta dziadka była codziennie molestowana, gładzona i wypolerowywana), mogłem w myślach poczuć zapach bułki drożdżowej, które rosło bardzo szybko. Jednak dziadkowie nie przeżyli wybuchu gazu u pana Zdziśka - sąsiada piętro wyżej, który jak co wieczór nawalony dynksem lub innym winem spał nawalony jak stodoła z fajką w ręku na materacu. Zdzisiek był porządnym i sumiennym robotnikiem w pobliskiej cegielni, na której poddaszu w tajnym laboratorium zajmował się pielęgnacją i hodowlą specjalnej odmiany konopi indyjskich. Tego dnia jednak nie miał szczęścia i zapomniał wyłączyć gaz z przypalającego się czajnika. Tym samym spowodował wybuch w klatkowskiej i niemal całkowitą dewastację przedniej ściany dopiero co odnowionego budynku. W zdarzeniu tym uczestniczyli oprócz moich dziadków, także pani Hela - wielbicielka Bułata Okudżawy i namiętna orędowniczka smaru, towotu i różnych przepracowanych smarów technologicznych, pan Heniek z panią Zoofiją - psychoanalitycy, bioenergoterapeuci, tancerze, a z zawodu po prostu ekipa budowlana, oraz najbliższa kochanka pana Zdziśka - Mieczysława. Pani Miecia podzieliła los swego długoletniego przedmiotu miłości, gdyż wracając do sypialni z libacji alkoholowej u Zdziśka, zabrała ze sobą flaszeczkę osiedlowego 70% samogonu, który opuściła w chwili wybuchu na siebie oblewając całe ciało, które zaraz potem uległo całkowitej kremacji. Dość to tragiczny wypadek, który się wydarzył kilka lat temu w okolicy, dlatego od tej chwili mam strasznie wyczulony nos na gaz. Nawet jeśli pod wpływem fizycznego zjawiska dyfuzji na którejś z imprez lub orgii poczuję niekontrolowany odgłos wypuszczania bąka z tyłka któregoś z ruchaczy - zawsze wolę sprawdzić czy to przypadkiem nie przecieka któraś z rur, czy też zawór coś przepuszcza. Przygotowując sobie coś do żarcia wole z obawy przed wybuchem zjeść coś na zimno niż parzyć sobie podniebienie jakimś cholernym parzydłem. Dlatego mój domniemany hotdog będzie jednak zdecydowanie cooldogiem. Krojąc ostatnią parówę - poczułem jednak jakiś odór, fetor tudzież smród docierający do mnie z kierunku kuchenki gazowej - Wsadziłem głowę do piekarnika, co odurzyło mnie kompletnie - poczułem się jak po dobrej ciepłej stolicznej. Kiedy stałem tak zamyślony co tu robić, gdzie dzwonić - zadzwonił dzwonek do drzwi. Za drzwiami stała świeża sąsiadka, z którą nie zdążyłem się zaznajomić. Sąsiadka była dość bezpośrednia jak się później okazało, ale co najważniejsze - przyszła do mnie z tym samym problemem, z jakim ja właśnie się kłopotałem. Jej falujące włosy i fikuśne oczy zachęciły mnie do stworzenia aury niepewności, dzięki której mógłbym ją w pewien sposób wykorzystać. Pomyślałem sobie - może lubi anala - przynajmniej żeby połykała spermę... i już będę zadowolony z takiej sąsiadki. Jestem zwykłym sąsiadem, który może udzielić bezinteresownej pomocy sąsiadce... chyba że ta coś zaoferuje w zamian. Jak się okazało także i jej nie spodobał się zapach z rur gazowych, lecz nie miała wystarczająco dużo kapuchy, aby ściągnąć robotnika. Rzuciłem jej stówę do ręki - niech ma dziewczyna - i w tym momencie z jej oczu odczytałem taką radość, jakby mi chciała wygolić i wylizać rów. Cóż miałem począć - uśmiechnąłem się przyjacielsko, kiedy ta zaoferowała zrobienie loda. Właściwie - dlaczegóż nie miała by zrobić - dlaczegóż nie.. Ugięła się lekko przede mną delikatnie ustami penetrując jaskinię mego rozporka, z którego wyciągnęła sflaczałego, niczego nie podejrzewającego pytonga. Tak oto nawiązaliśmy owocne i długotrwałe stosunki międzysąsiedzkie, które postanowiłem przypieczętować trafnym strzałem na cycory, które pożegnałem poklepując mym wciąż dyndającym fallusem...