Jakkolwiek wachlarz rodzajów i odmian starczego otępienia bogatym jest niewątpliwie, dwa podstawowe typy zdają się dominować w naszym (zapewne nie tylko w naszym biorąc pod uwagę opinie psychiatrów) społeczeństwie. Po pierwsze teoria spisku. Po drugie otępienie religijne. Przy czym obie te przypadłości mają tendencję do łączenia się w różnych proporcjach i konfiguracjach. Topos starych bab (i rzadziej dziadów) krzyżem leżących na kościoła posadzce wpisany został dawno temu w kulturę tak mocno, że zgodnie z regułą binarnej opozycji tłumaczy poniekąd powszechną niechęć ludzi młodych do omawianej instytucji. Starość i młodość, tradycja i technika, żarliwa wiara i optymistyczna młodzieńcza chęć życia tradycyjnie stanowiły dwie konstelacje znaczeń, dwa różne nieprzekładalne światy. Szaleństwo zogniskowane we właściwych instytucjach zakładach psychiatrycznych, kółkach różańcowych, subkulturach notorycznych klientów placówek ochrony zdrowia (klasyczne "pan tu nie stał") nabiera niejako cech normalności na swoich własnych prawach. Łamiąc logikę przynależności, wtargnięcia szaleństwa w racjonalny świat ludzi w wieku przed- i produkcyjnym budzą śmiech i politowanie. Magiczną tę formułę eksploatuje ów witz epizod skupiający się wokół dwóch postaci - misia i jego sąsiadki. Wcześniejsza klasyczna sąsiedzka nienawiść, nie będąca przypadłością jedynie przypadków geriatrycznych, podszyta zostaje racjonalnością świata magii wyrażoną w języku stricte religijnym. Finta w fincie polega na tym, że to, co w laickich krajach Europy Zachodniej, czy chociażby u naszych sąsiadów Czechów wywołałoby śmiech beztroski i niekontrolowany, u mnie osobiście budzi głęboką zadumę. Przypominam sobie swoją dozorczynię (lat 40+) nucącą Marsyliankę podczas czyszczenia psich odchodów na klatce schodowej. Po krótkiej rozmowie zostaję oświecony, iż melodia nie jest hymnem Francji, a pieśnią do Matki Boskiej Po-Trzykroć-Przedziwnej. Córka mojego sąsiada (17 lub 18) raczy mnie ciepłym "Bóg zapłać", gdy pomagam jej znieść rower po schodach. Wreszcie inna moja sąsiadka (50+), której dziecko po raz kolejny odsiaduje wyrok za bliżej nieokreśloną niewinność w bliżej nieznanym mi zakładzie karnym literalnie notorycznie poleguje plackiem w lokalnej placówce parafialnej... o czym głośno szepcze cały blok zainteresowany sprawami Wspólnoty. I tak rodzi się we mnie poczucie zniesienia oczywistej dotąd granicy, otoczenia od środka. Każde z tych wydarzeń osobno może być bez znaczenia. Takie "niby nic, a jednak". To samo szaleństwo płynie do mnie z telewizji, Internetu, prasy, urywków rozmów na ulicy... I uśmiech zastyga mi na ustach widząc jak nieco zgredziały pytong misia ląduje zaraz po przyjściu sąsiadki w jejże ustach. Lodzik jaki miał miejsce tego dnia za ścianą mojego pokoju, co też mogłem podsłuchać jak i zaobserwować, spowodował niemały zamęt pośród klatkowej gawiedzi. A powiedzieć trzeba stanowczo, iż wieści szczególnie w naszej klatkowskiej rozchodzą się bardzo szybko....